wtorek, 13 września 2011

A. Rimbaud - Sezon w piekle : Zła krew (cz.5 Ironiczny monolog nawróconego)

Biali lądują. Armatni strzał! Trzeba się poddać ochrzczeniu, ubrać się, pracować.
W samo serce dostalem strzal łaski. Ach! nie spodziewałem sie tego!
Nie zrobiłem absolutnie nic złego. Moje dni będą lekkie i oszczędzona mi będzie skrucha. Nie zaznałbym zawirowan duszy niemal obumarlej od dobra, gdzie wznosi się srogie światło jak w świecach nagrobnych. Los syna rodziny, trumna przedwczesnie okryta przezroczystymi łzami. Zapewne, głupia jest rozpusta, występek jest głupi; trzeba odrzucić tę zgniliznę. Ale zegarowi nie uda się nie wybijac godzin poza godzinami cierpien! Czyż będę cwiczony jak dziecko, żebym zabawiał się w raju zapomniawszy o wszelkim nieszczęściu?
Śpieszmy się! Czy istnieją inne życia? - Sen w bogactwie jest niemozliwy. Bogactwo było zawsze dobrem publicznym. Tylko boska miłość udziela kluczy do wiedzy. Widzę, że natura nie jest niczym wiecej jak widowiskiem dobroci. Żegnajcie chimery, ideały, błędy!
Rozsądny śpiew aniołów wzbija się ze zbawczego statku: to boska miłość. - Dwie miłości! mogę umrzeć od ziemskiej miłości, umrzeć z poświęcenia. Opuściłem dusze, którym cierpień mój odjazd pomnoży! Wybieracie mnie spośród rozbitków: czy ci, którzy pozostali nie są moimi przyjaciółmi?
Ocalcie ich!
Narodził mi się rozum. Świat jest dobry. Pobłogosławię życie. Pokocham moich braci. Nie są to już obietnice dzieciństwa. Ani nadzieja, że umknę starości i śmierci. Bóg stanowi moją moc i chwalę Boga.

Tłumaczyła Marta Pycior

___________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz